Z samego rana wybraliśmy się do Parku Narodowego Mu Ko Lanta – z uwagi na krótkie godziny otwarcia. Nasz rumak ledwo dawał radę po górzystych i wyboistych drogach…
Po zakupieniu biletu wstępu, wśród cudownego dźwięku dżungli czyli przede wszystkim cykad idziemy zwiedzać. Jest tu mnóstwo małp i to dość agresywnych, jeszcze na parkingu zabrały maluchowi paczkę chipsów… tabliczki nie karmić w tym parku nie obowiązują, powinno być nie wnosić żadnego jedzenia!
W parku palmy poprzycinane pod linijkę, asfaltowe ścieżki – zdecydowanie nie takiego parku się spodziewaliśmy… Najciekawszym punktem jest latarnia morska, z której roztacza się wspaniały widok. I plaża, na której wypatrzyliśmy kraby oraz jeżowce – ups, trzeba uważać na stopki… Pogoda cudowna, dlatego postanowiliśmy poplażować na miejscu, zamiast jechać na jakąś dziką plażę po drodze – w samym parku poza nami były jeszcze ze dwie osoby, czyli warunki komfortowe.
Przeszliśmy do przebieralni, czyli murowanego budynku z dachem zawieszonym wysoko pod niebem. W trakcie przebierania usłyszałam dziwny dźwięk i jak tylko zadarłam głowę do góry już mi do śmiechu nie było… nade mną, na murku siedzi małpa i szczerzy do mnie kły – kurcze, jakie one są duże… no dobra, dodatkowa atrakcja, świetnie, po prostu świetnie! W te pędy zaczęłam się ubierać i już w pełni spanikowana stwierdziłam, że jest już ich trzy… wszystkie się szczerzą i prychają… aaaaa, chce wyjść! Udało mi się wyjść z tego małego pomieszczenia, jednak okazało się, że małpy są dużo szybsze. Już są nad drzwiami wyjściowymi, zwieszając się w dół z kłami na wierzchu… tego dla mnie już było za dużo – spanikowana, zaczęłam wołać Pitera o pomoc. Niestety pomoc nie nadchodziła… W głowie kłębiło mi się mnóstwo myśli: czy małpy przenoszą jakieś choroby? czy mogą mnie ugryźć czy tylko straszą? czego one ode mnie chcą? I najważniejsze, co mam zrobić żeby dały mi spokój? Stałam jak sparaliżowana kompletnie nie wiedząc co robić, łzy w oczach i totalna panika… i wtedy do środka weszła pani z obsługi. Korzystając z zamieszania w te pędy uciekłam z pułapki w jakiej się znalazłam… na szczęście nic mi się nie stało! Jednak przez pierwsze kilkanaście minut chciałam wracać do cywilizacji, czyli do Europy, w której to dzikie zwierzęta trzyma się w klatkach ;) A wydawać by się mogło, że takie miłe małpki…
Jak się okazało, nie byłam pierwszą osobą zaatakowaną przez małpy. Mogą one podrapać, a nawet ugryźć, co wiąże się z mało przyjemną a bardzo pilną wycieczką do szpitala – szczególnie, że część jest zarażona wścieklizną. A dlaczego akurat w stosunku do mnie były takie agresywne? Bardzo możliwe, że przez okulary, które miałam na głowie, a w których to widziały swoje odbicie… nie wiem, czy jestem przekonana, ale na wszelki wypadek od małp trzymam się w bezpiecznej odległości ;)
Leave a reply