Kolejnym punktem w trakcie naszej sumatrzańskiej przygody był Padang, a właściwie wybrzeże w jego okolicach i plaża Bungus. W końcu będziemy nad oceanem, a może też uda się wybrać na wycieczkę na jedną z bezludnych wysepek w okolicy :) To się wszytko okaże, ponieważ do tej pory ceny takiej wycieczki były astronomiczne, ale jesteśmy coraz bliżej i liczymy na bardziej przystępne ceny…
Jednak w pierwszej kolejności musimy tam dotrzeć – odległość między Bukittingi a Padang to niespełna 100 km – znaczy to mniej więcej tyle, że droga powinna nam zająć około trzech godzin! Kilkuosobowym busikiem w standardowo mroźnej, klimatyzowanej na maxa atmosferze zmierzamy do celu, szybka przesiadka w centrum do wieloosobowej taksówki i już po około 5-6h wysiadamy na wybrzeżu, zarzucamy plecaki i udajemy się w poszukiwaniu noclegu.
W pierwszej kolejności skierowaliśmy się do polecanego w przewodniku hostelu, utrzymanego w klimacie reggae i mieszczącego się na samej plaży: Losmen Carlos. Niestety, sława temu miejscu troszkę zaszkodziła i ceny nijak się miały do zastanej rzeczywistości… Nie pozostało nam nic innego, jak udać się kilkadziesiąt metrów dalej do Tin Tin Homestay czy też bardziej znanego pod nazwą Losmen Tintin. Po rozmowie z właścicielem i szybkich negocjacjach zostajemy! Mamy pokój z łazienką i tarasem na samej plaży… a najważniejsze, że jedziemy na wyspę Pagang! A więc trzy ostatnie sumatrzańskie dni spędzimy na bezludnej wyspie! Piter cały czas powtarza “zobaczysz będziesz zachwycona” ;)
Po szybkim ogarnięciu po długiej podróży, odpoczywamy na tarasie delektując się rozciągającym się widokiem. Jesteśmy na plaży, tuż obok pomost a właściciele w cieniu palm odpoczywają w taki sposób ;)
Chwilę relaksu zakłóca lekkie zamieszanie tuż przed naszym tarasem…. Na plaży pojawia się kilka osób, rozkładają maty i koce. Następnie na plażę przychodzą kolejne osoby, niosąc ze sobą wielkie torby i kosze. Tuż koło nas rozłożyła się wieloosobowa rodzina, a kobiety zajmują się szykowaniem jedzenia – coś na kształt naszego pikniku! Przyglądamy się z zainteresowaniem a i “oni” obserwują z zaciekawieniem nas… Po chwili podchodzi do nas Raul (właściciel) i zaprasza do przyłączenia się do obiadu – jesteśmy zachwyceni! Próbujemy pierwszy raz kraba podanego w sosie pomidorowym, jest wyśmienity – delikatne mięsko rozpływa się w ustach, pycha :) Oczywiście nie obyło się bez sesji zdjęciowej z całą rodziną, do tej pory nie wiem kto miał więcej atrakcji – my, smakując pysznego kraba czy też rodzina Raula, która miała mnóstwo zabawy w tłumaczeniu nam jak należy się za niego zabrać ;)
Zostało jeszcze sporo czasu do wieczora, więc wybieramy się na spacer po okolicy. Tuż przy brzegu znajdujemy wiele meduz, nie wiadomo czy parzące, więc na wszelki wypadek dotykać nie zamierzamy ;)
Okolice przyjemne i klimatyczne, jednak w moich wyobrażeniach powinien tu być biały piaseczek i plaże po horyzont, a tu nic takiego nie ma…
W drodze powrotnej wpadamy jeszcze do lokalnej knajpki, obsługa na migi nam daje znać co powinniśmy zjeść… Zamówiliśmy zestaw różnych, dziwnych rzeczy m. in. rybki, papryczki, jakieś mięsko – nie wygląda to wszystko specjalnie zachęcająco, na szczęście w smaku było całkiem niezłe ;)
Wieczorem delektowaliśmy się widokami i niecierpliwie oczekiwaliśmy na następny dzień – z samego rana wypływamy na Pagang! :)
Leave a reply