Małpy z rana rozpanoszyły się po naszym hotelu, są dosłownie wszędzie: na dachach, tarasach, murkach, chodnikach, tu i tam ćwiczą chodzenie po kablach, skoki w dal… istny małpi spektakl!
Na śniadanie wybraliśmy się na miasto – forma podania zaskoczyła i wielki uśmiech pojawił się na naszych twarzach! Jajecznica z tostami i naleśnik z bananami, polany czekoladą – mniam… To dopiero dobrze rozpoczęty dzień!
Siedzieliśmy w knajpce nad samą rzeką, od której dziś wyjątkowo co chwilę słychać okrzyki spływających rzeką grupek i to nie byli turyści – co kazało nam się przyjrzeć sprawie bliżej. To nie jest to samo miasteczko, co przez ostanie dwa dni… Okazuje się, że niedziela jest dniem wolnym od pracy i lokalna ludność odpoczywa spędzając czas na powietrzu, na skraju rzeki. A jeszcze wczoraj zastanawiałam się do czego służą te wszystkie przewiewne konstrukcje na brzegu – teraz wszystko jasne.
Dodatkowo do miasteczka zjechali ludzie z okolicznych miejscowości, którzy w przeciwieństwie do mieszkańców Bukit Lawang nie są przyzwyczajeni do białych turystów – co oznacza, że jako wysocy, błękitnoocy blondyni wzbudzaliśmy nie lada zainteresowanie. Z każdej strony uśmiechy i ukradkowe spojrzenia – wiele osób chciało zrobić nam zdjęcie lub mieć je z nami – aparaty w telefonach rozgrzewały się do czerwoności… tak się zastanawiam, na ilu facebook-ach wylądowaliśmy ;)
Co odważniejsze dzieciaki podchodziły i prosiły o zdjęcie, z zachwytem oglądając fotkę na wyświetlaczu. I to hasło „hello mister” z każdej strony, w którym specjalizują się dzieci. Czuliśmy się jak dodatkowa atrakcja w mieście – troszkę męczące, ale miłe uczucie…
A wokół wibrujące i tętniące życiem towarzystwo… grille, pikniki, ludzie spływający na dętkach od maluchów z rodzicami, przez ludzi starszych, dzieci kąpiące się przy brzegu w kołach na kształt żółtej, wielkiej kaczuchy – z zainteresowaniem i ciekawością przyglądamy się otaczającej nas rzeczywistości.
Pokręciliśmy się ponownie troszkę po mieście i usadowiliśmy w knajpce w ścisłym centrum – tym razem na niespiesznie popijanym, zimnym Bintang-u. Przenieśliśmy się na skraj rzeki i tam mocząc nogi w wodzie spędziliśmy relaksujący czas…
Po emocjach i stresie związanym z ucieczką przed Miną niewiele już zostało… Wracając do hotelu, skuszeni zapachami decydujemy się jeszcze na placuszki z bananami – mniam!
A na dobranoc taki oto niepowtarzalny gość nas odwiedził – jeszcze tak pięknego gekona nie widziałam!
Piękny dzień, niesamowity klimat… będzie szkoda opuszczać to miejsce – na szczęście to dopiero początek sumatrzańskiej przygody!
Leave a reply