Do Chiang Mai lecimy samolotem z Bangkoku – pierwszy punkt w górskiej scenerii północnej Tajlandii, stąd już blisko do granicy z Laosem i Birmą. W Chiang Mai można wziąć udział w różnorodnych kursach i m. in. nauczyć się gotować, tajskiego masażu czy też podstaw buddyzmu. Jest także bogata oferta turystyczna: trekking, rafting, plemiona górskie…
Fajnie się zgubić w tym mieście… tu wat, tam wat i za rogiem następny wat – podobno w mieście jest ponad 300 świątyń, a niektóre z nich naprawdę wyjątkowe. Jak ktoś lubi tą magiczną atmosferę przesiąkniętą zapachem kwiatu lotosu i kadzidełek to jest w odpowiednim miejscu. Spacerując po mieście, tak po prostu i bez planu, trafialiśmy na prawdziwe perełki, piękne i bogato zdobione, zabytkowe świątynie, jak i maleństwa nie warte wspomnienia…
Na zwiedzanie okolic wybraliśmy się najbardziej mobilnym środkiem transportu czyli skuterem, który często oferuje ekstremalne doznania. Na początek skierowaliśmy się do Wat Phra That Doi Suthep, świątynia okazała się jedną z ładniejszych w okolicy. Mieści się na szczycie góry Suthep, aby dostać się na nią trzeba pokonać 300-stu stopniowe, bogato zdobione schody. Po wejściu na teren świątyni otoczył nas zapach kadzideł, lotosu i dzieci ubrane w tradycyjne stroje…
Ze świątyni rozciąga się panorama na Chiang Mai, a tuż obok wodospad i dzieciaki szalejące w porażająco lodowatej wodzie…
Następnie skierowaliśmy się do Tiger Kingdom, ośrodka który ma na celu ratowanie tygrysów przed wyginięciem. Kociaki w ośrodku znajdują się do 3 roku życia, a następnie są przenoszone do rezerwatu. Słyszałam wiele różnorodnych opinii na temat tego ośrodka, od zachwytu do potępienia… My nie zdecydowaliśmy się na uczestniczenie w tej atrakcji i pojechaliśmy dalej. Mijaliśmy słonie, farmy węży, pająków i krokodyle – te ostatnie postanowiliśmy odwiedzić. Akurat skończył się pokaz, więc zatroskany tym faktem Taj, tak od niechcenia rzucił hasło “może macie ochotę pokarmić krokodyle”. No ba! Co to za pytanie, pewnie że mamy… Na pieńku obok szybko przygotował mięso z kurczaka i skierowaliśmy się do krokodylego wybiegu. Dostaliśmy mięsko zaczepione na patyk (na kształt wędki) i drażniliśmy się z maluchami o świeżutkie i pachnące kąski. To były kilkumiesięczne krokodylki, a już miały tyle siły, że strach pomyśleć o dużych – wrażenia niesamowite!
W drodze powrotnej do Chiang Mai zatrzymaliśmy się aby zobaczyć wodospad, glinianym szlakiem przez las deszczowy idziemy mu na spotkanie. Dżungli w planach nie było, więc standardowo na nogach japonki… W pewnej chwili Piotr mnie przytrzymał za rękę i mówi “patrz”! Patrzę i nie widzę… ścieżka, na niej mnóstwo patyków i liści w różnorodnych kolorach, dżungla wokół – już miałam pytać na co konkretnie mam patrzeć, gdy ścieżka zaczęła się ruszać… Wielki (pewnie strasznie przesadzam, ale miał z 1,5 metra), jaskrawo zielony wąż ukazał mi się wśród liści zmierzając na drugą stronę drogi, brrr… żeby nie było wątpliwości, do wodospadu nie dotarliśmy ;)
Leave a reply