Uwielbiam zagubić się w nieznanym mieście w uliczkach, tu w prawo, tam w lewo a tu ponownie w prawo – po chwili właściwie nie wiadomo do końca gdzie się jest… W Alicante ciężko się w dosłownym słowa znaczeniu zgubić, jednak jak wszędzie warto zejść z turystycznego szlaku chociażby w poszukiwaniu “tubylczej” knajpki. Jak wiadomo, tam gdzie jedzą miejscowi jest smacznie i rozsądnie cenowo żeby nie powiedzieć tanio. W ten sposób trafiliśmy w porze lunchu na knajpkę “Tapa cana” – lokal przyciągnął nas przede wszystkim gwarem. Wszystkie stoliki zajęte, bar oblegany z każdej strony a Ci co nie zmieścili się w środku wcinają tapasy na zewnątrz, stojąc przy parapetach i wysokich stolikach przy ulicy…. nie można było przejść obojętnie ;)
W zamieszaniu w środku nie mogliśmy się zdecydować, zostajemy czy nie? Barmani ani słowa po angielsku, karty nie ma w związku z tym wszystko bezcenne, kelnerzy biegają z tacami, co chwilę ktoś coś pokrzykuje – kompletnie nie wiadomo o co chodzi… wychodzimy! Ale zaraz zaraz… czytamy na tablicy przed wejściem rozpisane hasła, a tu małe piwo 0,6€, dowolny tapas 0,9€… hmm, to co robimy? Oczywiście wracamy ;)
Udało nam się zając miejsce w środku, zamawiamy małe piwko i w tym samym momencie podchodzi do nas kelner z tacą pełną usmażonych kalmarów na bułeczce wyłożonych na malutkich, drewnianych deseczkach – częstujemy się jedną na spróbowanie… po chwili kolejny kelner biegnie ze smażonymi rybkami, następny z serem w panierce, bułeczką z kurczakiem…
Kolejna taca wprawiła nas w zdumienie – coś zielonego w panierce, chcemy czy nie chcemy… pytamy: co to jest? Kelner jak to w Hiszpanii ani słowa po angielsku, ale sobie radzimy, przecież jak są chęci to ludzie zawsze się dogadają :) Pada hasło “Popeye” i gest pokazujący siłę mięśni – nikt chyba już nie ma wątpliwości, że chodzi o szpinak ;)
Próbujemy jeszcze gulaszu, czegoś dziwnego z cieciorką, krążków kalmara i wiele innych a to wszystko w gwarze rozmów młodszych i starszych Hiszpanów i kilku zagubionych turystów :)
Jak wygląda rozliczenie w knajpie w której oficjalnie nic się nie zamawia tylko co jakiś czas zdejmuje się tapasa z tacy lub domawia kolejne piwo? Zlicza się ilość podstawek pod tapasy i ilość szklanek, tak po prostu. Miejsce to wpisuje się w klimat warszawskich “przekąsek i zakąsek” czy baru Warszawa :)
Polecamy odwiedzić to miejsce w godzinach lunchu, kiedy jest gwarno, głośno i chaotycznie… Wróciliśmy do tego miejsca wieczorem, zamówiliśmy małe piwo u “naszego” Kelnera i dostaliśmy naparstek piwa… ot taki mały żarcik wyluzowanej obsługi ;)
Jednak wieczorem w tym miejscu jest zupełnie inny klimat… związane to jest przede wszystkim z małą ilością ludzi – Kelnerzy już nie biegają z tacami, tylko zamawia się całą tacę do wyboru 8, 10 lub 12 tapasów z podziałem na ryby, mięso i warzywa – w moim odczuciu, to już jest zupełnie inna knajpa, dalej jest sympatycznie i miło, ale brakuje chaosu z pory lunchu…
Podsumowując, jeśli macie ochotę na szybkie, smaczne i tanie tapasy w świetnej atmosferze i pozytywnie zakręconą obsługą to polecamy to miejsce, szczególnie w ciągu dnia! :)
Gdzie znajdziemy to miejsce: Carrer Empedrat 8, Alicante – szukajcie szyldu jak wyżej :)
2 Comments
Na pewno podczas mojego tygodniowego pobytu wybiorę się do tej tapas knajpy na lunch!!
Już sobie zapisałam na listę!
Dzięki :)
Super! Ciekawa jestem czy dalej jest taki zakręcony klimat – daj znać po powrocie :)